środa, 4 lipca 2012

Rozdział 7 ,,So many adventures couldn't happen today''

Po wyjściu z parkingu kroki skierowałam do sklepu z ciuchami. Chciałam jakoś odreagować przeżycia ostatnich minut. Drżałam ze strachu o Fizzy. Stchórzyłam, chociaż obiecałam jej nie zostawić. Czułam się głupio. A co jeśli ten facet... Nie. To nie może się zdarzyć.
Szperając w ciuchach cały czas myślałam o Fizzy. W końcu znalazłam śliczną sukienkę. Stanęłam przed lustrem, przykładając ją do siebie. Na oko, pasowała idealnie. Już miałam iść z nią do kasy, kiedy zobaczyłam metkę. W tym samym momencie poczułam na ramieniu czyjąś dłoń.
- Naprawdę ładna sukienka - usłyszałam. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam wysokiego faceta w wieku około pięćdziesiątki.
- Tak, tylko cena nie dla mnie - odpowiedziałam.
- Ja ci mogę ją kupić - zaoferował mężczyzna.
- Nie, nie trzeba.
- Ale ja proszę. Uwielbiam uszczęśliwiać takie śliczne dziewczynki - nalegał.
- Nie musi pan, przyjdę tu innym razem i ją kupię - uparłam się.
- To jest ostatnia...
- No...No trudno! - prawie krzyknęłam, odwiesiłam sukienkę na przypadkowy wieszak i wyszłam ze sklepu. Zboczeniec, pomyślałam. Pewnie dlatego był taki nachalny. Przyspieszyłam krok, ale po chwili znowu usłyszałam jego głos:
- Może cię podwieźć do domu?
- Nie, ja tu czekam na koleżankę - powiedziałam stanowczo.
- Na pewno nie chcesz tamtej sukienki? - upewnił się.
- NIE! Czego pan ode mnie chce?!
- Jeden raz.
Od razu domyśliłam się o co chodzi.
- Zapłacę, oczywiście - dodał.
- NIE, NIE I JESZCZE RAZ NIE!! Niech pan stąd lepiej idzie, bo zadzwonię na policję! - krzyknęłam i wybiegłam z galerii. Przypomniałam sobie o Fizzy i łza spłynęła po moim policzku. Usiadłam na przystanku autobusowym i ukryłam twarz w dłoniach.
***
- Jak mogłaś?! Jak ty mogłaś?!
Podniosłam głowę i ujrzałam Fizzy. Miała podarte rajstopy i rozmazany makijaż.
- Patrz na mnie, jak do ciebie mówię!
- Sorry - wydukałam - Ja... Nie mogłam po prostu. Bałam się...!
- A ja się nie bałam?! Kiedy zostawiłaś mnie samą z tym zboczeńcem?
- Mówiłaś, że robiłaś to wiele razy... Myślałam, że sobie poradzisz...
- Tak, ale nigdy, nigdy faceci mnie nie zabierali poza parking.
- Nie wiedziałam...!
- Gówno mnie obchodzi, czy wiedziałaś, czy nie!
Po tych mocnych zresztą słowach odeszła. Miałam pustkę w głowie i nie wiedziałam, co robić. Kolejne łzy skapnęły mi na sukienkę. W końcu złapałam autobus i wróciłam do domu.
___________________________________________
Tak, wiem, że trochę krótki, ale nie chce mi się już dzielić go na części, bo i tak w rękopisie jest zupełnie inaczej. Komentujcie! Pozdrawiam :*

1 komentarz: